Podczas Powstania Warszawskiego miłość zaskoczyła ich niczym grom z jasnego nieba: Historia Ireny Kowalskiej i Jana Wuttke

Podczas Powstania Warszawskiego, ponad 250 par stało wobec przerażającej perspektywy śmierci, decydując się na ślub. To był okres, kiedy młodzież, zdobywając dorosłość, poczuwała się do obowiązku walki o wolność narodu. Dla wielu, codziennie stawali oko w oko ze śmiercią, co skłoniło ich do ekspresyjnego przeżywania uczucia miłości, niekiedy do granic lekkomyślności. W rezultacie wielu młodych ludzi stanęło na ślubnym kobiercu po zaledwie kilku miesiącach znajomości.

Jedną z takich opowieści jest historia Ireny Kowalskiej, ps. „Irka” i Jana Wuttke, ps. „Czarny Jaś”, którą opisał Aleksander Kamiński w swojej książce „Kamienie na szaniec”. Byli to żołnierze batalionu „Zośka”; Irka była radiotelegrafistką i kurierką Armii Krajowej (AK), a Czarny Jaś pełnił rolę zastępcy dowódcy kompanii. Pomimo częstych spotkań, miłość pomiędzy nimi nie przyszła od razu. To uczucie ujawniło się dopiero pewnej wiosny 1944 roku, kiedy to obydwoje zaczęli postrzegać siebie nawzajem w nowym świetle.

Jan Wuttke, zasłynął nie tylko swoją ciemną czupryną, ale także granatowymi oczami, które błyszczały zza okularów w rogowej oprawie. Jego atrakcyjność nie była jednak oczywista dla Ireny od początku. Dopiero pewnego dnia, podczas przebudzenia Warszawy i tysięcy gotowych oddać życie za ojczyznę młodych ludzi, zrozumiała jego wyjątkowość.

Irka cieszyła się uznaniem Czarnego Jasia za swoją inteligencję, a on z kolei dostrzegł w niej nie tylko wybitne zdolności umysłowe, ale także piękny uśmiech oraz jasne włosy. Pomimo różnic w wyglądzie i zainteresowaniach – Irka była aktywna fizycznie, podczas gdy Jaś preferował spokojniejsze hobby jak oglądanie filmów czy czytanie książek – oboje łączyło doświadczenie wojenne. Ich bliscy byli ofiarami obozów koncentracyjnych lub ginęli podczas walk. Irena straciła narzeczonego, który został zesłany do Auschwitz, a Jan – swojego młodszego brata oraz wszystkich najbliższych przyjaciół.

Podobnie jak inni przyszli powstańcy, Irena i Jaś starali się czerpać z życia pełnymi garściami. Mimo niepewności co do swojego losu, starali się doceniać każdy dzień, który spędzali razem. Matka Ireny była przekonana, że miłość jej córki była prawdziwa, ponieważ opierała się na głębokiej przyjaźni. To uczucie całkowicie zmieniło Irenę – z zamkniętej i chłodnej stała się łagodna i tkliwa.

Jednak nieubłaganie zbliżający się sierpień 1944 roku i godzina „W” nie dawały im wiele czasu. Mimo pesymistycznych prognoz o powodzeniu powstania, zarówno Irena jak i Jaś wzięli udział w walkach. 1 sierpnia zajęli swoje stanowiska na Woli, w fabryce Telefunken, skąd po tygodniu walk przenieśli się do Śródmieścia.

Podczas ciężkiej przeprawy przez Śródmieście, napotkali agresję ze strony cywilów. Jedna z kobiet oskarżyła ich o podburzanie Niemców i bycie odpowiedzialnymi za wojenne piekło. Irena płakała, a Czarny Jaś starał się racjonalizować ich działania, uznając je za obowiązek wobec narodu.

Po udanej ucieczce do matki Ireny na ul. Dobrą, para zdecydowała się na ślub, przeczuwając nadejście końca. 4 września Irena ogłosiła swoją matkę, że wychodzi za mąż. Krótką ceremonię zaślubin przeprowadził ks. Józef Warszawski. Pomimo trudnej sytuacji, postanowili świętować. Jednakże po skończeniu konserw i wina, musieli powrócić do rzeczywistości.

Niestety, nie zdążyli długo cieszyć się małżeństwem. 19 września Czarny Jaś został śmiertelnie ranny podczas próby przebiegnięcia przez ulicę. Zmarł na rękach Ireny, która nie chciała zostawić jego ciała na ulicy. Gdy jednak zagrożenie minęło, Irka leżała przytulona do ciała swojego męża, marząc o tym, aby jak najszybciej do niego dołączyć.

Po stracie swojego męża, Irka popadła w zupełne odrętwienie uczuciowe. Kilka dni później została pojmana przez żandarmów i rozstrzelana wraz z innymi kobietami. Jej matka, Pani Janina Kowalska, szukała córki przez półtora roku, z nadzieją, że może jeszcze żyje. Jednak gdy pewnej nocy zobaczyła we śnie swoje przerażone dziecko o twarzy zastygłej w niemym krzyku, wiedziała, że jej już nie ma.